- O tą to na pewno! Triumfalnie obwieścił mój syn na widok dyni biegnącej pośród opasłych bibliotecznych zbiorów. Tuż po powrocie do domu, jeszcze w kombinezonach-czapach-szalikach, choć już po wstępnym przewertowaniu łupów, przybiegł wystraszony.
- Schowaj ją głęboko. Ja zamknę oczy, a ty schowaj.
- Dlaczego, kochany?
-Tam dużo groźnych zwierząt otwiera paszcze! Ja tego nie czytam.
A trzeba przyznać, że paszcz w Dyni... co niemiara. Genialnych paszcz. Paszcz-arcydzieł André Letria. Odważnych, mocnych, okraszonych brutalnością. I to co uwielbiam: namalowanych. Z widocznymi pociągnięciami pędzla, fakturą farby.
Są więc wilk, niedźwiedź i lew. Trzy głodne bestie gotowe pożreć babcię. Ha! Babcię nie byle jaką. Swawolną, portugalską staruszkę, kobiecą wersję rodzimego Szewczyka Dratewki (w kabaretkach!), która sprytnym fortelem utrze nosy strasznawym stworom.
Dodam, że mój strachulec nie rozstaje się z Dynią... (w rzeczywistości więcej w niej śmiechu niż trwogi), a ja codziennie wywijam hołubce wraz ze szczerbatą babcią na iberyjskim weselu wnuczki. Oj dana, dana!
TAKO, 2012