czwartek, 29 grudnia 2011

"Co za szczęście! Co za pech!" Thomas Halling, Eva Eriksson

Jest piękny, słoneczny dzień. Amanda wybiera się na spacer (CO ZA SZCZĘŚCIE! Gdyby została w domu, okropnie by się nudziła), skręca w lewo (CO ZA SZCZĘŚCIE! Gdyby skręciła w prawo, na głowę spadłaby jej doniczka z kwiatami) i przechodzi przez ulicę (CO ZA SZCZĘŚCIE! Gdyby szła chodnikiem, spotkałaby groźnego, zaślinionego psa). Po udanej przechadce wraca prosto do domu (CO ZA SZCZĘŚCIE! Gdyby nie to, zostałaby na dworze po zmierzchu) i kładzie się spać (ależ miała dzisiaj szczęście! Chociaż... nigdy się o tym nie dowiedziała. Co za pech!).

REWIND (przewracamy książkę do góry nogami, zaczynamy od początku. A właściwie od końca).

Jest piękny słoneczny dzień. Amanda wybiera się na spacer (CO ZA PECH! Gdyby została w domu, pysznie by się bawiła), skręca w lewo (CO ZA PECH! Gdyby skręciła w prawo, dostałaby piękny balon) i przechodzi przez ulicę (CO ZA PECH! Gdyby szła chodnikiem, mogłaby pogłaskać milutkiego psa). Po udanej przechadce wraca prosto do domu (CO ZA PECH! Gdyby nie to, zobaczyłaby fantastyczne fajerweki) i kładzie się spać (ależ miała dzisiaj pecha! Chociaż... nigdy się o tym nie dowiedziała. Co za szczęście!).

Ta sama droga, dwa scenariusze możliwych wydarzeń: pechowy i szczęśliwy. Czy na pewno? Polecam wszystkim tym, których nadal gnębi dylemat: czy szklanka jest do połowy pusta czy pełna? I tym wiecznie gdybającym. O tak, zwłaszcza tym.

Thomas Halling igra z naszym wyobrażeniem o tradycyjnym formacie książki dziecięcej (początek, rozwinięcie opowieści, morał). Ukuwa dwa niezależne początki dwóch opowieści (toczących się wyłącznie w sferze przypuszczeń i osłanianych przez dwie okładki), których dwa - pozornie różne - zakończenia spotykają się dokładnie w samym środku książki, by przynieść refleksję o względności naszych subiektywnych ocen. Mało tu tekstu, sporo sugestywnych ilustracji niezawodnej Evy Eriksson (m.in. Mela na zakupach, Jak tata pozazał mi wszechświat). I sporo żonglerki tym, co tak naprawdę nigdy się nie wydarzyło.

Ach! Co za szczęście! Co za pech! zdobyło statuetkę NAJLEPSZEJ KSIĄŻKI DZIECIĘCEJ 2010  w konkursie Empiku "Przecinek i kropka" (co ciekawe i dość nietypowe dla plebiscytów literackich, wyboru dokonali czytelnicy, nie: profesjonalne jury).


Wydawnictwo EneDueRabe, 2010

poniedziałek, 26 grudnia 2011

"Jak narysować psa? Instrukcja dla dzieci" Pietruszka i Murzyn

Mamo/tato narysuj mi psa! Albo księzniczkę! Albo samolot! Dinozaura! Syrenkę! Kota! Fryderyka Chopina! Wóz strażacki! Świętego Mikołaja! Adama i Ewę!

Nie potraficie? Lub (o zgrozo!) nie jesteście zadowoleni z efektów? To pozycja dla Was. Tu zawijas, tam zygzak, kilka łuków, kropka, kreska i CZARY-MARY, mamy psa! To pestka. Jak podpowiadają autorzy "if you can draw a line, you can draw everything" (jeśli umiesz narysowac linię, umiesz narysować wszystko). Sami spójrzcie:


(w książeczkach dodatkowo każdy ruch komentowany jest przez żyrafę Grażynkę i ptaszka Gwarka, przezabawną parę)

Mamy psa i samolot. I apetyt na jeszcze.

sobota, 24 grudnia 2011

"Zaczarowane historie" Maria Ewa Letki, ilustracje Elżbieta Wasiuczyńska

Zwycięstwo w konkursie polskiej sekcji IBBY Książka Roku 2010 w kategorii literackiej, a chwilę później prestiżowe Pióro Fredry podczas 19. Wrocławskich Promocji Dobrych Książek (nagroda niezwykła, bo po raz pierwszy w dziejach konkursu przyznana książce dziecięcej). Obok TAKIEJ książki nie można przejść obojętnie.

Książki przepięknej: ciut niedopowiedzianej, nostalgicznej, ale i nie pozbawionej subtelnego humoru. Sprytnie uwspółcześnionej (zamiast "za siedmioma górami, za siedmioma lasami", "dawno, dawno temu", czytamy "nie tak daleko stąd", "w nocy z trzydziestego pierwszego marca na pierwszego kwietnia"). Napisanej lekkim, bardzo prostym językiem. Bo Zaczarowane historie nie uwodzą bogatymi metaforami, nie kuszą wyszukanymi epitetami, a mimo to (dzięki temu?) są na wskroś poetyckie. W połączeniu z czarownymi ilustracjami Elżbiety Wasiuczyńskiej - również nasączonymi wszechobecną tu tajemniczością - momentalnie otwierają wyobraźnię i zachęcają do własnych interpretacji. Jedenaście historii, kolejna piękniejsza od poprzedniej.

O nadgorliwej wróżce, która wciąż czuła niedosyt w uszczęśliwianiu ludzi, aż w końcu zaczęła spełniać życzenia zanim zdążyli oni nawet pomyśleć czego tak naprawdę pragną.
"Z początku ludzie byli szczęśliwi, że tak szybko spełniają się ich zachcianki, ale z czasem poczuli się trochę oszołomieni. Zaczęli więc nazywać wróżkę za dobrą wróżką. Niekiedy nawet dodawali słowo stanowczo."
O czarowniku, którego nikt nie zauważał i który w akcie rozpaczliwej desperacji przemalował swój zadbany, biały dom na czarno i ściął wszystkie otaczające go kwiaty: róże, astry, aksamitki, niezapominajki. Rozgoryczony obojętnością sąsiadów liczył na to, że wreszcie zostanie dostrzeżony.
"Ale każdy tylko rzucał okiem i szedł dalej. Nikt nie zapytał, co się stało i dlaczego ten śliczny biały dom jest teraz czarny, i gdzie się podziały kwiaty..."
O pewnej parze, która zmęczona wielkomiejskim gwarem postanowiła zamieszkać w odludnym miejscu. Wkrótce okazało się, że do ich domku ukrytego wśród drzew co i rusz trafiają potargani życiem ludzie. Wszyscy opowiadali, że przywiodła ich lampa w oknie, która kiedykolwiek się przyszło, zawsze świeciła jasnym blaskiem.

I wiele, wiele innych.

Na dobrą noc, na dobrą rozmowę. Na dobre Święta.


Wydawnictwo Bajka, 2010

środa, 21 grudnia 2011

"Mała książka o włosach" Pernilla Stalfelt

Włosy: elastyczne, nitkowate wytwory naskórka ssaków (Encyklopedia PWN). Są wszędzie - na głowie, rękach, nogach, pod pachami, na klatce piersiowej. Wokół twarzy (wtedy nazywamy je brodą), oczu (rzęsy). Nad ustami (wąsy) i oczami (brwi). W nosie, w uszach, na łonie. 

Włosy, włosy, wszędzie włosy. Rany ile włosów! Robimy z nich fryzury i peruki, golimy je, stroszymy, farbujemy, tracimy. Rozczesujemy z kołtunów, walczymy z łupieżem, siwizną i rozdwojonymi końcówkami. Czasem wpadają do zupy, a naelektryzowane - przyklejają się do balonów.

Książeczka ciekawostka. W słynnej serii Bez tabu. I naprawdę bez tabu czy kontrowersji. Ot do śmiechu. 


Wydawnictwo Czarna Owca, 2010

sobota, 17 grudnia 2011

"Igor i lalki" Pija Lindenbaum

Recenzenci huczą "kolejna autorska książka obrazkowa Pii Lindenbaum o przełamywaniu stereotypów i przekraczaniu granic - tych wewnętrznych i tych narzuconych. Książka dla wszystkich, którzy buntują się przeciw jedynie różowym dziewczynkom i jedynie niebieskim chłopcom" (źródło).

Czy na pewno? 

Wprawdzie Igor, na przekór kulturowym normom, oczekiwaniom przedszkolnych kolegów czy aspiracjom taty, a nawet wbrew początkowej ignorancji ze strony dziewczynek, ma wybitnie niemęskie (i z jakiegoś powodu wstydliwe dla niego samego) hobby - lubi bawić się lalkami. I o tym to książka. Ale czy jej celem jest nawoływanie do porzucenia społecznie ukonstytuowanych ról płciowych, do odwagi w wykraczaniu poza naturalne grupy odniesienia i tym samym, tworzeniu nowej jakości?

Moim zdaniem nie. To raczej terapeutyczne ukojenie, traktat o tym, że każdy jest inny i to jest w porządku. Sama autorka przyznaje"kiedy mówię, że trzeba dzieciom pokazać, co jest dobre a co złe, chodzi mi też o to, żeby wiedziały, że mają prawo być takie, jakie są".

I znów: to ksiązka adresowana bardziej do nas, rodziców. Wtłaczających dzieci w sztywne ramy (nie bez powodu Igor nie zdradza tacie dlaczego dziś do jego plecaka nie zmieści się piłka), hamujących ich nieskrępowane zabawy "bo nie wypada". A w przedszkolu Igora dzieci - chwilowo pozbawione nadzoru dorosłych - bawią się pysznie. Ich roboty tną krew i wybuchają, lalki zamarzają w lodówce, po czym ożywają, by urodzić klopsiki [sic!].

Na koniec wisienka na torcie: obłędne ilustracje Pii Lindenbaum. Dynamiczne, kolorowe, w charakterystycznym nusiowym stylu (Nusia z resztą w Igorze i lalkach pojawia się wielokrotnie jako postać drugoplanowa).


Wydawnictwo Zakamarki, 2009

piątek, 16 grudnia 2011

"Gdybym był dorosły" Eva Janikovszky

Zapytajcie dzieci, co by robiły, gdyby były dorosłe. Mój syn nosiłby koszulki na ramiączkach przez cały rok, kolekcjonowałby stare rachunki i bilety tak wytrwale, że zajęłyby cały pokój (najlepiej salon), piłby niewyobrażalne ilości soków ze słomką, a odżywiałby się samymi lizakami. No i nie myłby zębów. 

Chłopiec z książeczki dorzuca do tego: głaskanie każdego bezdomnego kotka, chodzeniem tyłem po ulicy, trzymanie prawdziwej żyrafy obok łóżka, przejeżdżanie ręką po każdym płocie (w białych rękawiczkach). Ożeniłby się z dziewczynką, która wprawdzie krzyczy gdy zobaczy zieloną żabę, ale nie powie, że jest fuj. Przestraszy się, kiedy strzeli jej nad uchem z papierowej torebki, ale na pewno się nie obrazi. Razem jedliby masę czekolady przed obiadem, w gościach machaliby nogami pod stołem, grali w piłkę tuż przed oknami sąsiadów, nie wycieraliby nóg. I nikt nie mógłby im powiedzieć, żeby przestali, bo oszaleje. Nikt nie strofowałby na każdym kroku, nie gderał pod nosem. O tak:

A potem tak:

A potem jeszcze gorzej.

Ależ zawstydzająca książeczka! Nas dorosłych. Nudziarzy, którzy zapomnieli już jak to jest być dzieckiem - bez możliwości wyboru, skazanym na autorytarne widzimisię. Dwie strony barykady: konfrontacja marzeń o nieskrępowanej zabawie z bezdyskusyjnym "NATYCHMIAST"!

Mimo komicznych sytuacji, bazgrołowych ilustracji László Rébera czy lekkiej (trochę komiksowej) formy, to bardzo poważna, refleksyjna pozycja. Smutno-śmieszna.

Dlatego zapytajcie swoje dzieci, co by robiły, gdyby były dorosłe.


Nasza Księgarnia, 2004

środa, 14 grudnia 2011

"Miffy" Dick Bruna

Dwoje spiczastych uszu, duża głowa, kropki jako oczy i krzyżyk jako buzia. Miffy. Mała, biała króliczka. A właściwie leciwa staruszka, która pomimo upływu czasu nie traci na popularności czy aktualności (przypominając trochę Lassego). Przeciwnie, wiek jej służy - przez lata zmieniała swój wygląd, a nawet płeć (ostatecznie Dick Bruna uznał, że kształt sukienki jest ciekawszy do rysowania niż kształt spodenek), stając się ikoną ilustracji dziecięcej. I choć do Polski zawitała nieco spóźniona (bo dopiero trzy lata temu), zdążyła już zaskarbić serca najmłodszych.

Od narodzin Miffy, tj. od 1955r. powstało ponad 30 historii, przetłumaczonych na prawie 50 języków (m.in. surinamski, zulu, łacinę, Bralille'a i wiele innych). Cały urok Miffy tkwi w jej absolutnej prostocie. Dick Bruna kieruje się zasadą: "mniej to więcej. To, co jest ważne, to zredukowanie wszystkiego do samej esencji, tak, żeby żadna linia nie była zbędna. Każdy kształt porusza wyobraźnię. Oto jest sztuka prostoty: sztuka pomijania".

Miffy to projekt niezwykle konsekwentny. Wszystkie książeczki z serii wyglądają identycznie: po lewej stronie na białej karcie widniej czterowersowy rymowany tekst, po prawej - obrazek. Każdy bohater ilustracji obrysowany jest wyrazistą czarną linią (Bruna wykonuje je ręcznie, używając pędzla i atramentu, przez co kontury są nieco rozedrgane) i wybarwiony w charakterystyczny sposób - z użyciem czterech podstawowych kolorów: niebieskiego, czerwonego, żółtego i zielonego. Równolegle z papierową Miffy istnieje jej kreskówkowe alter ego, wiernie oddające książkowy wizerunek.

Miffy to preludium do właściwych przygód króliczki. Bowiem w Miffy Miffy pojawia się po raz pierwszy. Pewnej nocy ciche pukanie do drzwi budzi Pana i Panią królik. Ich sennym oczom ukazuje się anioł, który zwiastuje narodziny Miffy.
Trzeba przyznać, że ta dość odrealniona, choć bardzo ciepła i nastrojowa opowieść wyjątkowo trafnie wpisuje się w przedwigilijny czas. Może warto od niej zacząć?


Wydawnictwo Format, 2008

sobota, 10 grudnia 2011

"Od 1 do 10" Ola Cieślak


Ola Cieślak dokonała cudu. Uzupełniła odwieczną i - wydawałoby się - niemożliwą do załatania dziurę między 3 a 5. A właściwie nie, zrobiły to bulteriery. Zuchwałe i nieokrzesane: puszczające bąki, ociekające śliną, sikające gdzie popadnie i podgryzające kapcie. Bo "cztery krępe bulteriery demonstrują złe maniery". A moje dziecko liczy bez zmrużenia oka.

"Od 1 do 10" to książeczka minimalistyczna. Koncept jest taki: każdej cyfrze poświęcone są dwie sztywne strony dosyć sporego formatu, na niej krótki rym i ilustracja. A właściwie bazgroł. Pospiesznie naszkicowany podczas nudnawych zajęć i niedbale pokolorowany. Osiągnąć taki efekt - mistrzostwo! I nie jest to wyłącznie moja ocena. Grafiki Oli Cieślak wyróżniono w kategorii "Książka obrazkowa" w konkursie Polskiej Sekcji IBBY "Książka Roku 2010".


Wydawnictwo Dwie Siostry, 2010

czwartek, 8 grudnia 2011

"Gdzie jest tort?" The Tjong-Khing

The Tjong-Khing, Chińczyk urodzony w Indonezji, dalej emigrant mieszkający i tworzący w Holandii. Domyślacie się już czym jest "Tort.."? To proste: picturebook, czyli książka bez tekstu. Mowa bez słów. Ponad bariery językowe i kulturowe. Uniwersalna bez względu na kraj pochodzenia. 

Wbrew pozorom "czytanie" obrazów The to nie bułka z masłem. Po pierwsze, gęsty las kryje zdumiewająco wiele wątków, powoli odkrywa kolejnych mieszkańców, a każdy z nich ma własną historię. Dlaczego króliczek płacze? Gdzie podziało się jedenaste kaczątko? Dla kogo kameleon zrywa kwiaty? Skąd zabandażowany nos u kotki? Czy prosiaczek wyjdzie cało z upadku ze stromej skały? Tytułowy tort jest tylko pretekstem do nieskończonych opowieści, klamrą spinającą całość.

Po drugie nie da rady czytać "Tortu..." na pamięć, niejako automatycznie (a przyznajmy, czasem pokusa jest olbrzymia). Jak mało która pozycja wymaga on bowiem wzmożonej koncentracji na detalach, przepędza rutynę na rzecz wysiłku intelektualnego. Jakość bajania zależy tu wyłącznie od naszej spostrzegawczości i kreatywności. Bajać mogą również (a właściwie: przede wszystkim) dzieci. Nieograniczone tekstem, oczywistymi rozwiązaniami, zamieniają się w niestrudzonych opowiadaczy, tworząc za każdym razem całkiem nowe opowieści. Przy okazji, zupełnie mimochodem trenują umiejętność wiązania faktów, logicznego myślenia, poszerzają zasób słownictwa i nade wszystko - rozbudzają wyobraźnię. Sprytne, prawda?

Po trzecie, "Tort..." przełamuje konwencję tradycyjnego postrzegania książki, ukrusza schematy. Na początku "czytamy" go trochę po omacku. Nie do takiej literatury przywykliśmy. Jednak w miarę nabierania wprawy odkrywamy ogromną siłę wyrazu ot obrazków, które - jak się okazuje - nie tylko mogą być równoważne z tekstem, lecz z powodzeniem go zastąpić.

Nic więc dziwnego, że książka The została wydana w 16 krajach (z okładki "przetłumaczona na 16 języków" [sic!]) i obsypana licznymi nagrodami - otrzymała m.in. holenderską nagrodą literacką Złoty Pędzel, a u nas: nominację Polskiej Sekcji IBBY do tytułu Książka Roku 2008.


Wydawnictwo EneDueRabe, 2008

środa, 7 grudnia 2011

"Kotek, który merdał ogonem" Gerard Moncomble, Paweł Pawlak


A było tak. Parę lat temu znamienity ilustrator Paweł Pawlak wymyślił sobie opowieść o kocie (Psocie). Jednak zamiast podjąć się jej spisania, z niewiadomych powodów namówił do tego francuskiego przyjaciela Gerarda Moncomble, po czym sam (swoją!) bajkę przetłumaczył i rzecz jasna, zilustrował. W rezultacie tego przedziwnego ambarasu powstał klasyczny... klops. A szkoda, ponieważ historia ma sens: kot, który ukrywając się za przebraniem, musi na pewien czas zostać psem, bo tylko tak może uczyć się w szkole (dostęp do niej mają wyłącznie psy). Nauka idzie mu całkiem nieźle - dorównuje kolegom pod względem merdania ogonem, sika pod odpowiednim kątem, ślini się na widok kości. Do czasu, gdy na jednej z lekcji dowiaduje się, że koty to same ZŁO. Głupie, złośliwe, śmierdzą, drapią i gryzą. Należy je tępić, bezwzględnie likwidować i absolutnie nie mieć dla nich litości. Przerażająca forma indoktrynacji, prawda? Jakby tego było mało, Psot gubi psie przebranie i zostaje zdemaskowany. "On kot?! To łotr!" Na szczęście rezolutny Psot ma na koncie bohaterski czyn, którym zaskarbia sympatię psów, a historię prowadzi ku zamaszystemu happy end'owi.

Oprócz treści godne uwagi są także ilustracje: kolażowo-wycinankowe, wychodzące poza płaszczyznę kartki, nad wyraz dynamiczne. 

Kuleje natomiast tekst - toporny, nierówny. Ni to prozatorski, ni poetycki (rymy pojawiają się tu i ówdzie, po czym znienacka znikają, by znów wyskoczyć w niespodziewanym miejscu). Na głos dziecku czyta się niewygodnie. Nie sposób pojąć logiki wersyfikacji, złapać rytmu.

Może po francusku brzmi to lepiej? 


Muchomor, 2008

piątek, 2 grudnia 2011

"Nic" Maria Marjańska-Czernik, ilustrowała Krystyna Lipka-Sztarbałło

Co dziś poczytamy? Nic? A może Nic nie poczytamy?

Ambitna lektura dla pięciolatków wzwyż. O Niczym. Tak tak, Nic istnieje między nami. Beztrosko siada nam na głowach, zajmuje ostatnie wolne miejsca w autobusie, zuchwale przepycha się w zatłoczonym metrze, zagląda przez ramię czytającym gazetę i lepi piękne zamki z piasku. Przez nas niewidzialne, omijane, mocno lekceważone. W rzeczywistości Nic jest bardzo sympatyczne i... pełne tęsknoty za Nikim.

Nic to głównie gra słów, zabawa językiem. Jednak nie w formie "l'art pour l'art". Nic z tych rzeczy. Nic, jak każda szanująca się bajka, niesie przesłanie. Tu Maria Marjańska-Czernik pozostawia szerokie pole do interpretacji: w zasadzie Niczym mógłby być każdy z nas. Niezauważalnym przez Nikogo. De facto, tak bardzo staramy się być Czymś (Kimś), że zapętlamy się w naszych osądach. Wartościujemy, przyklejmy łatki. A Nic (Nikt) nie posiada żadnej etykiety. Jest nijakie. Dlatego nie zasługuje na naszą uwagę (jakkolwiek interesujące by nie było), zostaje zepchnięte poza margines naszych zainteresowań.

Nic zmusza do refleksji. Gdzieś pomiędzy wierszami stawia pytanie: a gdyby tak wyostrzyć spostrzegawczość, wyjść poza schematy, dostrzec to, co niezaszufladkowane? Jak pisze autorka "wystarczy bowiem odrobina wyobraźni, by to, co niewidoczne, zaczęło istnieć i stało się ważne. Choć dla niektórych, pozbawionych fantazji, nadal będzie to tylko nic".

Dodatkowym atutem książeczki są oryginalne ilustracje Krystyny Lipko-Sztarbałło. Dziwi mnie tylko dobór kolorystyki (sepio-burej), która niepotrzebnie dodaje Niczemu powagi i nic a nic do mnie nie przemawia. Bo Nic bywa zabawne. Sam spójrzcie:


"Autobus zatrzymał się przy dworcu kolejowym. Nie namyślając się długo, NIC poszło na peron i wsiadło do międzynarodowego ekspresu. Weszło do przedziału i usadowiło się pewnej pani na kapeluszu. Miał stamtąd lepszy widok przez okno. Pani przez całą drogę narzekała: 
- Żebyście wiedzieli ile kłopotów mam na głowie!
A krewni pocieszali ją:
- To NIC, na pewno już niedługo spadnie ci to z głowy!
NIC rzeczywiście spadło tej pani z głowy, gdy tylko pociąg zahamował."


Wydawnictwo STENTOR, 2008

środa, 30 listopada 2011

"Wiersze dla dzieci" Julian Tuwim

Na księgarnianych półkach z literaturą dziecięcą tłumnie pysznią się wydania skandynawskie (nie mam najmniejszych wątpliwości czy zasłużenie - sama wyznałam miłość Ulfowi Starkowi czy Evie Eriksson). Pomiędzy nimi Tuwim. Poczciwy, nieco zapomniany, a przecież wciąż niedościgniony. Mistrz. W wydaniu zapierającym dech w piersiach.

Wydawnictwo Wilga poprzez Platynową serię zdmuchnęło kurz, który osiadł na tuwimowych rymowankach, z dumą wysunęło je przed szereg. Winny całego zamieszania jest On. Maciej Szymanowicz. Jego ilustracje, tak wysmakowane i inne od wszystkich, ukazują nowe oblicze klasycznych wierszyków. Oblicze odświeżone, niezwykle stylowe.

Moje serce podbiła zapłakana pani słowik serwująca komary spóźnionemu (i nieco niefrasobliwemu) wybrankowi. Z kolei mój syn z uwagą i niekwestionowanym zachwytem śledzi kolejne wagony lokomotywy - a zwłaszcza poupychanych w niej pasażerów. Imponuje nam zafrapowana rodzina Trąbalskich, wniebowzięta Zosia Samosia, czy Bambo przerażony wizją kąpieli. Jest również rozmarzony Dyzio, jest śniący Kotek, roztargniony Grześ, czy nieco sklerotyczny pan Hilary. Są niestrudzeni bohaterowie Rzepki i cudne ptaki z Ptasiego radia.

Niedługo Święta. Czy zastanawiacie się jeszcze nad prezentem? Czas słać listy do Mikołaja! I budzić Tuwima!


Wydawnictwo WILGA, 2011

sobota, 26 listopada 2011

"Słoniątko" Adam Jaromir, Gabriela Cichowska

Czarujący w swej prostocie i lakoniczności tekst Adama Jaromira, niesłychane ilustracje debiutującej Gabrieli Cichowskiej w pięknym opracowaniu graficznym Doroty Nowackiej (sam autor nazywa ją Królową literek), do tego odważny format. Mój zachwyt nad Słoniątkiem nie zna granic.

Książeczka emanuje ciepłem, spokojem, ale i nutą smutku, która w Słoniątku jest wszechobecna. Z pewnością efekt potęgują finezyjne, nieco przygaszone kolażowe ilustracje z dominującym kolorem gołębim. To klasa sama w sobie. 

Słoniątko jest inne. "Zdecydowanie za białe, tyćkę za małe". Wyraźnie odstaje od stada, doświadcza wykluczenia. Pełne wzruszającej ufności porzuca więc to co znane, oswojone i wyrusza w podróż. Za pięć orzeszków makadamiowych (oprócz niekwestionowanej odwagi i cichych marzeń o odnalezieniu swojego miejsca na świecie, to jego jedyny kapitał) słoniątko przemierza miasta i miasteczka, ciemne zaułki i kręte uliczki, po drodze kupując lukrowaną drożdżówkę i szlifowany diamencik. Wiedzione przypadkiem i fantazją Dorosłych (kapitana statku, konduktora, kierowcy taksówki) w końcu staje przed starym sklepikiem. Nieco zawiedzione celem podróży, ze spuszczoną głową naciska klamkę. 


To nie koniec niespodzianek. Ta najważniejsza czeka słoniątko na wyściełanej aksamitem półce. To właśnie na niej zrealizują się pragnienia o odnalezieniu swojej tożsamości, o akceptacji i szacunku. A nade wszystko - o własnej grupie odniesienia.

Słoniątko zdobyło wyróżnienie w prestiżowym konkursie Bologna Ragazzi Award 2011 (to jedna z najważniejszych międzynarodowych nagród dla książki dziecięcej). Jest również nominowane w konkursie Książka Roku 2011 w kategorii literackiej i graficznej.

I to nie wszystko. Jak obiecuje autor, takich cudeniek ukaże się wkrótce jeszcze kilka. Czekam z wypiekami na twarzy!


Muchomor, 2010

piątek, 25 listopada 2011

Konkurs Polskiej Sekcji IBBY "Książka roku 2011"

Jak co roku o tej porze jury konkursu organizowanego przez Polską Sekcję IBBY (International Board on Books for Young People, lub po prostu Stowarzyszenie Przyjaciół Książki dla Młodych) ogłosiło nominacje do nagrody Książka Roku 2011. 

czwartek, 24 listopada 2011

"Ja nie chcę iść spać" Astrid Lindgren, Ilon Wikland

Aż trudno uwierzyć, że ta książeczka ma ponad 60 lat. Nieznana dotąd w Polsce, a wydana Zakamarkowym nakładem, umożliwia poznanie Astrid Lindgren jakiej nie znamy. Jest to bowiem jedna z niewielu pozycji autorki, gdzie bohaterami są leśne zwierzęta: niedźwiedzie, pisklęta, wiewiórki, króliki, myszki. Zaglądamy im do norek, jamek, uchylamy rąbka tajemnicy zanurzając się w ich tajemniczy świat. 

Wszystko to za sprawą Lasse, pięcioletniego chłopca, który co wieczór manifestuje swoją niechęć do zasypiania. Sprawia tym duży kłopot mamie, która zmęczona niekończącymi się pomysłami synka i jego niegasnącą energią "po prostu chwyta go, rozbiera i kładzie do łóżka. A on cały czas krzyczy: JA NIE CHCĘ IŚĆ SPAĆ!" Krzyki Lassego słyszy także ciocia Lotten - mądra starsza pani. Pewnego dnia pożycza mu czarodziejskie okulary, które przenoszą go w leśny świat. Chłopiec dostrzega, że każde z podglądanych zwierzątek musi iść spać. Wprawdzie różnymi metodami (czasem mało wychowawczymi - ha! również zwierzęce mamy popełniają błędy!), we własnym tempie, ale z takim samym skutkiem. Innego wyjścia nie ma.

Książeczka zdecydowanie zachęca do zaśnięcia. Opatrzona spokojnymi, klasycznymi ilustracjami Ilon Wikland wycisza, ale i skłania do refleksji. Idealna lektura na dobranoc.

Karaluchy pod poduchy!


Wydawnictwo Zakamarki, 2011

środa, 23 listopada 2011

"Nusia i bracia łosie" Pija Lindenbaum

Nie ulega wątpliwościom, że Pija Lindenbaum jest doskonałą obserwatorką dzieci. Wykreowana przez nią Nusia jest prawdziwa. Niemal podejrzana, podsłuchana, następnie przelana na papier i przepięknie zilustrowana. 

Mam jednak kłopot z jednoznacznym ustosunkowaniem się do tej książeczki. Sami zobaczcie.

Nusia (jedynaczka) bardzo pragnie mieć rodzeństwo. Pewnego dnia jej marzenie spełnia się - u progu domu nieoczekiwanie spotyka trzech braci. Tyle, że łosi. Nic nie szkodzi! Nusia zaprasza zwierzaki do swojego pokoju, cierpliwie proponuje kolejne zabawy. Niestety wszystko idzie nie tak. Na początku Nusia próbuje nawet przymykać oko na porozrzucane klocki, chwali talent plastyczny łosi, mimo, że rysują tylko burze i noże. Jednak w pewnym momencie miarka się przebiera. Nieokrzesani bracia wywracają uporządkowane życie dziewczynki do góry nogami. Wywracają też jej pragnienia. Nusia nie chce już mieć rodzeństwa. Dostała przecież porządną lekcję. Tym przesłaniem kończy się książeczka.

I tu moja zagwozdka.

A może Nusia to rzecz wyłącznie o oczekiwaniach i tym jak różnią się od rzeczywistości?
Może to pociecha dla jedynaków?
Może wręcz przeciwnie, ma dodawać otuchy rodzeństwom?

Niestety Nusia mnie nie porywa. Nie porywa też mojego dziecka.


Wydawnictwo Zakamarki, 2008

wtorek, 22 listopada 2011

"Tata na miarę" Davide Cali, Anna Laura Cantone

"Moja mama jest ładna, bardzo ładna,
dużo ładniejsza niż inne mamy.
Gdyby zorganizowano konkurs piękności dla mam,
zajęłaby pierwsze miejsce."

Mama niewątpliwie zdobyłaby tytuł miss także w innych dziedzinach. Ba! We wszystkich możliwych dziedzinach. 
A tata? Dziewczynka taty nie ma. Naturalnie dla TAKIEJ mamy potrzebny jest tata na miarę. Superinteligentny bohater (koniecznie z dużą ilością włosów). Poszukiwania trwają. Kolejnych kandydatów skreślają rażące niedoskonałości - a to nie lubią puzzli, a to nie potrafią jeździć na wrotkach. W końcu zostaje tylko jeden ochotnik. Nie przypomina gwiazdora filmowego, nie umie dobrze liczyć, nie jest nawet silny. I jest niski, bardzo niski, dużo niższy od innych tatów. Ale to właśnie on zostanie nowym TATĄ. Najlepszym tatą pod słońcem. 

To pierwsza taka pozycja na polskim rynku. O samotnym macierzyństwie oczami dziecka (a mimochodem również o tolerancji). Niezwykle potrzebna. 

Co ważne, autor nie skupia się na powodzie braku taty, pozostawiając w ten sposób otwartą furtkę na wypadek różnych zdarzeń losowych. Bolesny temat przeistacza w ciepłą, mądrą opowieść z ogromnie budującym przesłaniem. Anna Cantone uzupełnia ją barwnymi, nieco karykaturalnymi ilustracjami. Wyjątkowo udane połączenie.


Wydawnictwo Egmont Polska, 2007

czwartek, 17 listopada 2011

"Lukrecja" Przemysław Wechterowicz, Diana Karpowicz

"Lukrecja" to jedna z tych publikacji, w których tekst wydaje się jedynie dodatkiem do oryginalnych ilustracji. Zaiste, szata graficzna tej książeczki jest niebywała - przezabawna, niekonwencjonalnie wykadrowana, z wyraźnie widoczną fakturą przypominającą obrazy olejne. Brawa dla Diany Karpowicz!

Kim jest główna (i właściwie jedyna) bohaterka książeczki, Lukrecja? To przedziwna, beztroska, filetowa krowa. Krowa z ewidentnym ADHD. Śmiejąc się od ucha do ucha przerzuca się z jednej czynności w drugą, na żadnej nie zatrzymuje się dłużej (jest przecież tyyyle do zrobienia!), co i rusz żywiołowo pokrzykując: Hurrrrraaaa! Yaaahooo! WoooOoow! Hiiiiihiiihiii! Ciach! Rach! Mach!

Dzień upływa Lukrecji na figlach - pałaszowaniu dmuchawców, łaskotaniu ogonem stracha na wróblach, połykaniu much i wypuszczaniu ich nosem, boksowaniu się z wiatrem, bieganiu po lesie do góry kopytami. Ufff... Można się zmęczyć! Na szczęście w finale autor, używając odrobiny dydaktyzmu, łagodzi nieokiełznane harce Lukrecji. Krówka okazuje się zmęczona i zasypia przy dźwiękach kołysanki.


Agencja Edytorska "Ezop", 2010

środa, 16 listopada 2011

"Mela na zakupach" Eva Eriksson

Eva Eriksson, popularna szwedzka ilustratorka, znana m.in. z "Jak tata pokazał mi wszechświat", czy "Co za szczęście! Co za pech!" tym razem proponuje autorską pozycję. W ten sposób poznajemy Melę - sympatyczną, trochę niezdarną i pełną uroku świnkę. Mela jest już duża i mądra, dlatego dziś, pierwszy raz wybierze się na SAMODZIELNE zakupy. Podekscytowana świnka wprawdzie zapomni co miała kupić, zgubi portmonetkę i napotka na inne przeszkody, ale ostatecznie po każdej z nich trafi w ramiona babci. Czułej, wyrozumiałej i... nie będącej świnką! No właśnie, kim jest babcia? Foką? Niedźwiedzicą? Psem? To tylko tropy, zostawmy zagadkę małym detektywom (wszak nie więzy krwi są tu najważniejsze).

Mój syn pokochał Melę od pierwszego wejrzenia. Nic w tym dziwnego, Meli nie da się nie lubić! Nie sposób oprzeć się jej małemu wielkiemu światu: słonecznej kuchni babci, osiedlowemu sklepikowi pełnemu kłębiących się w kolejce pań, brukowanym  uliczkom.

A na deser - ciastka francuskie czy ptysie? Jak wybrnie z tego Mela?


Wydawnictwo Zakamarki, 2009

czwartek, 10 listopada 2011

"Jak tata pokazał mi wszechświat" Ulf Stark, Eva Eriksson

Niezawodny Ulf Stark (to ten od "Cynamona i Trusi") i Eva Eriksson (m.in. "Mela na zakupach", "Co za szczęście! Co za pech!"). Książkę tego duetu można kupić w ciemno, bez jakichkolwiek obaw. I bez pudła.

Sięgając po nią byłam niemal pewna, że zastanę tu archetyp ojca idealnego. Ciepłego, cierpliwego, będącego zawsze o krok za dzieckiem. Jakże się myliłam! Tata Ulfa (tak tak, nieprzypadkowo mały bohater książeczki ma na imię tak samo jak jej autor) nie ma z nim nic wspólnego. Niecierpliwi się, irytuje, jest nadambitny. Jednak po przyjściu z pracy (a właściwie tuż po zdjęciu fartucha dentysty), zamiast usiąść z gazetą w wygodnym fotelu, zabiera syna na wieczorny spacer. Spacer w pewnej Bardzo Ważnej Sprawie. Ojciec i syn. Ekspert i uczeń. 

No właśnie. Wspólna wędrówka poprzestawia role. Okazuje się, że to tata może się wiele nauczyć od chłopca. Że zadzierając głowę wysoko tarci z pola widzenia wszechświat, którego tak usilnie szuka. Źdźbło trawy kołysane na wietrze, ślimaka przyczepionego do kamienia, czy choćby... psią kupę. Wdepnięcie w nią zaciera patos i za każdym razem bezbłędnie rozśmiesza malucha. A dorosłym uciera nosa. 

Przewrotna historia. Wzruszająca i zabawna. Mądra, ale i nie pozbawiona humoru. Z niezwykłymi ilustracjami, będącymi sztuką samą w sobie. Polecam zwłaszcza wszystkim... ojcom!


Wydawnictwo Zakamarki, 2010

środa, 9 listopada 2011

"Muminki i urodzinowy guzik" Tove Jansson

"Jestem zajęty",
"Nie teraz",
"Przyjdź później",
"Nie przeszkadzaj mi".

To słowa znane każdemu dziecku. Poznał je również Muminek w pewien Bardzo Ważny Dzień. W dzień swoich urodzin.

Ale od początku. Gdy pierwsze promyki słońca budzą Muminka, ten od razu wyskakuje ze swojego ciepłego łóżeczka i zbiega na dól. Tam czekają już na niego rodzice z wymarzonym prezentem - pięknym złotym guzikiem do jego kolekcji. Przejęty Muminek postanawia pokazać go swoim przyjaciołom. I wtedy, od każdego z nich słyszy "teraz nie mogę się zatrzymać", "jesteśmy bardzo zajęci", "nie przeszkadzaj nam". Ekscytacja zderza się z ignorancją, poczuciem odrzucenia, niezrozumienia. Tak dobrze znanym naszym dzieciom.

Ostatecznie okazuje się, że przyjaciele wcale nie zapomnieli o urodzinach Muminka. Wręcz przeciwnie, byli niezwykle pochłonięci przygotowywaniem wyjątkowego prezentu dla niego - własnoręcznie wykonanej szkatułki na skarby.

Niepozorna książeczka przesycona jest emocjami: radością, zadziwieniem, smutkiem, złością, wreszcie ulgą i dumą. Dzieci natychmiast utożsamiają się z głównym bohaterem. Uczą się spoglądać na proste na pierwszy rzut oka sytuacje z perspektywy, brać pod uwagę intencje innych, poszukiwać "drugiego dna". Wtedy wszystko przedstawia się inaczej.


Wydawnictwo WILGA, 2010

czwartek, 3 listopada 2011

"Muminki. Zabawa w chowanego" Tove Jansson

Klasyczni bohaterowie kultowej dobranocki w okienkowej wersji dla najmłodszych. 

Muminek i Mała Mi zapraszają do aktywnej zabawy w chowanego. 1-2-3-4-5-6-7-8-9-10 SZUKAM! - woła Muminek.  Małe rączki uchylają wejście do namiotu. Czy to Mała Mi? Nie, to Włóczykij! A może Mała Mi ukryła się pod stołem? Zaglądamy pod obrus. Nie, tu śpi Ryjek! Spróbujmy sprawdzić pod plażowym parasolem. Ależ to Panna Migotka! 

Świetna zabawa! 

By znaleźć Małą Mi trzeba koniecznie otworzyć wszystkie okienka. Wprawdzie niektóre z nich - mimo kartonowego wzmocnienia -  mogą nie wytrzymać entuzjazmu dziecka (u nas ucierpiało zwłaszcza pranie Pani Filifionki). Aczkolwiek świadczy to wyłącznie na korzyść publikacji :)


Wydawnictwo WILGA, 2010

"Cynamon i Trusia. Wierszyki od stóp do głów" Ulf Stak, Charlotte Ramel

A gdybyśmy pupy nie mieli, to na czym byśmy siedzieli? 
Czy do pępka zmieści się czereśnia? 
Co się stanie gdy ptak pomyli naszą czuprynę z gniazdem?

Ulf Strak bawi się skojarzeniami, proponuje alternatywne spojrzenie na ciało (buzia to dom języka, zęby - rycerzy na straży).

Wierszyki zachęcają do refleksji, zaskakują (także nieoczywistym rymem i rytmem). Do tego kapitalne ilustracje Charleotte Ramel! Dowcipne, przeurocze, ukazujące dziecięcą naiwność, świeżość spojrzenia. 

Poniżej ulubiony wiersz mojego 2,5 latka, a jednocześnie najlepsza rekomendacja książeczki!
"STOPA"

W wypucowanym cudnie kozaku
Mieszka rodzina Lewostopaków.

Pan Paluch z żoną i dzieci trójką,
A każde taty jest miniaturką.

Swoich sąsiadów Prawostopaków 
Zaproszą czasem na partię szachów

Albo na spacer, bo lubią chodzić.
Wszyscy gotowi? Ruszamy w drogę!


Wydawnictwo Zakamarki, 2011

środa, 2 listopada 2011

"Stworki z norki" Małgorzata Strzałkowska

Wyjątkowa propozycja dla najmłodszych. Łamiąca konwencje, figlarna. Z ciepłymi, humorystycznymi ilustracjami namalowanymi na płótnie.

"Z tyciuteńkiej czarnej norki wyszły małe dziwne stworki. Każdy piórko miał za uszkiem, śliniak, łyżkę i poduszkę". Stworki nie próżnują: urządzą bitwę na poduszki, policzą muszki, wpałaszują podwieczorek wyczarowany za tupnięciem lewej nóżki dobrej wróżki (gruszki i okruszki).

Przezabawne rymy, przy których nietrudno o połamanie języka to największy atut książeczki. Zapewniam, że rozbawią nie tylko dziecko!


Wydawnictwo Bajka, 2009

wtorek, 1 listopada 2011

"Binta tańczy" Eva Susso, Benjamin Chaud

Nasza ulubiona książeczka z serii. Energetyczna, pełna ruchu, dźwięków, barw.

Mama czesze Lalo, Ajsza goni Babo. A co robi tata? Pracuje? Gotuje? Sprząta? Ależ skąd! W opowieściach Evy Susso nie ma miejsca na  konwencjonalne rozwiązania. Tata bije w bęben! POM POM POM! Po chwili dołącza się do niego Lalo (PAM PAM PAM!) i Babo (PIM PIM PIM!). A gdy chłopcy grają dziewczynom nie pozostaje nic innego jak taniec. TAM TAM TAM! Wyginają się nogi. BOMBELLI BOMBELLI BOM! Falują pupy. Pies i kura śpiewają do księżyca, zabawa trwa!

Żadnego "pospiesz się!", "zrób to!", "nie wolno!". Kwintesencja prostego, beztroskiego życia.

Obok "Lalo gra na bębnie" i "Babo chce" pozycja obowiązkowa w biblioteczce roczniaka!


Wydawnictwo Zakamarki, 2008

"Babo chce" Eva Susso, Benjamin Chaud

Podczas gdy Binta stroi się i tańczy, Lalo gra na bębnie budząc całą rodzinę, Babo po prostu CHCE.

Razem z Ajszą wybierają się na spacer do lasu. Po drodze spotykają  zająca (HOPSASA!), łosie (SZURU BURU TRZASK PRASK!), dziki (CHRUMSU CHRUM CHRIMSU CHRAM!), przyglądają się mrówkom, zbierają jagody. Po powrocie do domu wpadają w objęcia pozostałych członków rodziny (tulą się tu wszyscy bez wyjątku, kura i pies również), po czym wspólnie pieką ciasto. Każdy ma tu swoje zadanie - mama ubija, Binta smaruje, tata ugniata, Lalo wsypuje, Ajsza pilnuje. A po chwili... MNIAM MNIAM MNIAM!

I jak tu się nie uśmiechnąć?

Niepozorna książeczka zaczarowuje. Podobnie jak w pozostałych częściach serii, bohaterowie nie rozwiązują problemów, nie mierzą się z przeciwnościami, nie pokonują trudności, nie doświadczają zapierających dech w piersiach przygód. Zerkając jakby przez dziurkę od klucza, podglądamy ich niespieszne życie. Proste, codzienne czynności nabierają barw. Zdecydowanie pomagają w tym ilustracje - wyraziste, dynamiczne, pełne żywych kolorów. Z pewnością przyciągną uwagę najmłodszych czytelników (ze względu na papierowe, nieusztywniane kartki wskazana jest jednak obecność rodzica :)


Wydawnictwo Zakamarki, 2010

"Lalo gra na bębnie" Eva Susso, Benjamin Chaud

Hit nad hitami wśród maluchów.

Lalo i jego rodzina - wyluzowany tata, piegowana i pozbawiona kompleksów mama, rodzeństwo: Ajsza, Binta, Babo oraz (nieodłączni) pies i kura o poranku. I to jakim poranku! Niespiesznym, sielskim, prawdziwie rodzinnym. 

Prosta opowieść okraszona nietuzinkowymi ilustracjami. Z minimalną ilością rytmicznego, przesyconego onomatopejami, choć nierymowanego tekstu.

PAM PIDI PAM PAM POM POM!

Na poprawę humoru!

Dalsze perypetie rodziny Lalo: "Binta tańczy" oraz "Babo chce".


Wydawnictwo Zakamarki, 2009

"Chłopiec i pingwin" Oliver Jeffers

"Był sobie raz chłopiec. I pewnego dnia w drzwiach jego domu stanął pingwin." Tak zaczyna się ta historia. Pingwin przylgnął do chłopca, chodził za nim krok w krok z niezrozumiałą, smutną miną. Chłopiec postanowił więc mu pomóc.

Poruszająca opowieść o samotności, przyjaźni, opowiedziana w prosty, dziecięcy (choć nie dziecinny) sposób. Ważna lekcja dla maluchów.

Całości dopełniają zachwycające ilustracje - narysowane minimalistyczną, ciepłą, bardzo ciekawą kreską. Urzekające, trochę niedopowiedziane.

Robimy wyścigi - kto za Chłopcem i Pingwinem przepada bardziej. Mój syn czy ja.


Wydawnictwo mam, 2010


Ach!
Na podstawie książeczki Olivera Jeffersa powstał krótkometrażowy (24 min.) film animowany w reżyserii Philipa Hunta, obsypany niemal czterdziestoma nagrodami na całym świecie (wygrał m.in. polski Festiwal Filmów Dziecięcych 2010). Oto trailer: